Proszę się nie ruszać!

Portrety atelierowe ze zbiorów Muzeum Fotografii w Krakowie jako świadectwa dziewiętnastowiecznych sposobów utrwalania wizerunków

Przeglądając rodzinne albumy, nie sposób nie zauważyć, jak bardzo wizerunki naszych przodków różnią się od współczesnych portretów. W odróżnieniu od dzisiejszych swobodnych póz łapanych w różnorodnym otoczeniu, zdecydowana większość dziewiętnastowiecznych portretów atelierowych emanuje sztywnością i powagą. Czy ludziom tamtego czasu w ogóle nie wypadało się uśmiechać? Z pewnością kwestie obyczajowe wpływały na sposób pozowania, ale równie ważne były wymogi techniczne, z jakimi w początkowym okresie istnienia medium musiał zmagać się zarówno fotograf, jak i fotografowany. Zdjęcia ze zbiorów Muzeum Fotografii w Krakowie pozwalają odkryć tajemnice dawnych atelier.

 

Obecnie, gdy czas wykonania zdjęcia mierzy się w ułamkach sekundy, co gwarantuje utrwalenie ostrego wizerunku nawet poruszającego się modela, nie zdajemy sobie sprawy, ile zabiegów należało wykonać przed laty, aby osiągnąć podobny efekt. Na początku, gdy naświetlanie dagerotypii, pierwszej szerzej używanej techniki fotograficznej, trwało od kilku do kilkudziesięciu minut, w ogóle nie było szans na uwiecznienie postaci. Portrety osób pojawiły się, gdy dzięki udoskonaleniom technicznym skrócono czas naświetlania do kilkudziesięciu, a nawet kilku sekund w zależności od warunków świetlnych.

Żeby ułatwić zadanie pozującemu w dziewiętnastowiecznych zakładach, opierano tył jego głowy na specjalnym stojaku zwanym Kopfhalterem. Jednocześnie tak starano się komponować ujęcie, aby urządzenie nie było widoczne na fotografii. Inny sposób na pozbycie się Kopfhaltera ze zdjęcia stanowiło jego wyretuszowanie. Uważna analiza portretów atelierowych ze zbiorów Muzeum Fotografii w Krakowie pozwala odnaleźć przykłady niedokładności retuszerów. Na niektórych zdjęciach krzesła lub stoły mają zdecydowanie za dużo nóg lub za portretowanymi widać dziwnie niepasujące do otoczenia elementy, jak metalowa stopa lub pręt.

Zakład fotograficzny A. Janadorfa & Co, portret dwóch chłopców, Berlin, około XIX wieku, Muzeum Fotografii w Krakowie, dzięki uprzejmości muzeum

Czas pozowania zdecydowanie skrócił się dzięki zastosowaniu sztucznego oświetlenia. W latach sześćdziesiątych XIX wieku zaczęto wykorzystywać błysk płonącej magnezji, kilka lat później wprowadzono lampy łukowe. Jednak komfort momentu robienia zdjęcia niezbyt się poprawił z powodu oślepiającego blasku, dymu i zagrożenia pożarowego, jakie towarzyszyły używaniu tych pierwszych, jeszcze bardzo prymitywnych form doświetlania.

Zakład fotograficzny Adolfa Hübnera, portret oficera kawalerii austriackiej, Kraków, lata sześćdziesiąte XIX wieku, Muzeum Fotografii w Krakowie, dzięki uprzejmości muzeum

Długi czas naświetlania nie był jedyną trudnością do pokonania. Problemy sprawiały również soczewki stosowane w obiektywach wczesnych aparatów fotograficznych. Bardzo silnie deformowały one obraz, co raziło gusta zamawiających. Póki nie udało się zniwelować tego problemu poprzez wprowadzenie specjalnych systemów optycznych, model musiał być upozowany w bardzo konkretny sposób. Żeby uniknąć nienaturalnych wyolbrzymień poszczególnych partii ciała, pozujący stał lub siedział w taki sposób, by cała jego sylwetka tworzyła jedną płaszczyznę i znajdowała się w równej odległości od aparatu. Nie było mowy o dalekim wyciąganiu przed siebie nóg lub rąk i przechylaniu tułowia. Zwracano uwagę także na ustawienie twarzy. Odradzano ujęcie frontalne, zalecano natomiast przechylenie głowy i takie jej odwrócenie, aby czubek nosa i policzek znajdowały się na jednej linii. Dobry przykład upozowania gwarantującego zminimalizowanie zagrożenia przeskalowania proporcji stanowi portret stojącej prosto Niny Lassing ukazanej z profilu, z oboma rękami blisko ciała.

Zakład fotograficzny Hermanna Klee, portret Niny Lassing, Wiedeń, lata sześćdziesiąte XIX wieku, Muzeum Fotografii w Krakowie, dzięki uprzejmości muzeum

Jak dziwacznym i nieprzyjemnym wydarzeniem w XIX wieku była wizyta u fotografa, mogą świadczyć wspomnienia Józefa Ignacego Kraszewskiego z podróży do Odessy w 1843 roku: „14-tego sierpnia. Z rana byliśmy u p. Hass, który dagerotypuje. […] Stoliczek, dwa krzesła – oto cały aparat, ustawiają tu z dziwnym pośpiechem, zajęciem i ważnością kamerę, układają głowę i biedny skazany siedzi trzydzieści sekund nieruchomy. Pomocnik p. Hassa (głuchego w dodatku) zakrywa szybko szkło i woła «Merci». Wyswobodzony mógł mu to samo powiedzieć z daleko głębszym uczuciem. Jest za co!”.

Monika Kozień


Powrót
drukuj wyślij facebook

Korona, Filma, Start, Druh, Ami, Alfa. Różne oblicza polskiego przemysłu fotograficznego na przykładzie obiektów z kolekcji Muzeum Fotografii w Krakowie

Marzenie o lataniu. Warszawa na fotografiach balonowych Konrada Brandla z Muzeum Narodowego w Warszawie
Fotografia czy obraz? Zagadkowa miniatura w Muzeum Narodowym w Warszawie

Kto się boi monideł? Czyli jak i dla kogo powstawały tego typu wizerunki – omówienie zjawiska na kilku przykładach ze zbiorów Muzeum Fotografii w Krakowie

Teatr jednego aktora, czyli portret wielokrotny w zbiorach Muzeum Fotografii w Krakowie

Od skrobi ziemniaczanej do cyfry. Bronowice Stanisława Wyspiańskiego na autochromie z Muzeum Historii Fotografii w Krakowie